Sąd Okręgowy w Warszawie orzekł, że podróżnemu nie należało się odszkodowanie z tytułu opóżnienia lotu, skoro w ogóle nie wszedł na pokład samolotu. Rekompensatę można dostać po udowodnieniu, że do celu przyleciało się z przynajmniej trzygodzinnym opóźnieniem.
Z wyroku Sądu Okręgowego płynie wniosek, że prawo unijne nie chroni klientów linii lotniczych, których podróż w wyniku opóźnienia straciła sens. Pasażer, który zrezygnuje z podróży, bo w wyniku opóźnienia nie ma szans zdążyć na swój kolejny samolot, nie otrzyma rekompensaty.
W rozpatrywanej sprawie klient linii lotniczych nie skorzystał z transportu naziemnego, który został mu zaproponowany. Miał on kolejny lot i wiedział, że tym sposobem nie zdąży. Zdaniem sądu, nawet jeśli w ocenie powoda podróż była bezzasadna, nie ma to znaczenia dla pozwanych linii lotniczych. Kolejny lot miał być zapewniony przez innego przewoźnika, nie był on objęty planem podróży. Opóźnienie było więc w sferze osobistego ryzyka pasażera.
Skoro podróżny nie dotarł on do miejsca docelowego z opóźnieniem, nie przysługuje mu odszkodowanie w rozumieniu rozporządzenia nr 261/2004 Parlamentu Europejskiego i Rady z 11 lutego 2004 roku. Jak podał SO, rolą odszkodowania przewidzianego w przepisach rozporządzenia jest rekompensata niedogodności i ujemnych konsekwencji odwołanych i opóźnionych lotów. Pasażer ma więc obowiązek udowodnić, że opóźnienia doznał w miejscu docelowym.
Sąd drugiej instancji stwierdził, że sąd rejonowy nie mógł kierować się logiką i doświadczeniem życiowym, które sugerowały, że skorzystanie z alternatywnego transportu skutkowałoby opóźnieniem dłuższym niż trzy godziny. Co więcej, w świetle unijnego prawa warunkiem koniecznym wystąpienia opóźnienia jest dotarcie do miejsca docelowego w późniejszym o ponad trzy godziny terminie. Fizyczne odbycie podróży jest więc konieczne, nie wystarczy potencjalne opóźnienie pozostające w sferze domniemań.